Rozmowa z dr. Leszkiem Molendowskim, autorem książki „Zakony męskie na terenie diecezji chełmińskiej w latach II Rzeczypospolitej (1920-1939)”.

- Kategorie Strefa wiedzy
W kręgu zainteresowań badawczych dr. Leszka Molendowskiego jest nie tylko historia Kościoła na Pomorzu, ale też losy działaczy młodokaszubskich.
Fot. Agnieszka Grabowska/Muzeum Gdańska

Wydana niedawno przez Instytut Kaszubski i Muzeum Gdańska książka, to kolejny pański przyczynek do historii zakonów męskich w diecezji chełmińskiej.

Rzeczywiście, tyle że poprzednie moje publikacje dotyczyły zakonów męskich na terenie diecezji chełmińskiej (czy szerzej: na Pomorzu Nadwiślańskim) w czasie drugiej wojny światowej oraz historii jezuitów w Gdyni. Tym razem przedstawiłem funkcjonowanie zgromadzeń w okresie międzywojennym, przy czym podane w tytule ramy chronologiczne nie są zbyt sztywne. Podsumowaniem książki, swoistą erratą do losów domów zakonnych i samych zakonników w latach 1920-1939 stało się przypomnienie ich tragicznych losów już po wybuchu wojny. A ponieważ od czasu ukazania się monografii o wojennych losach zgromadzeń minęło kilka lat, to w nowym opracowaniu nie omieszkałem umieścić również wyników prowadzonych ostatnio badań.

Tym, co na poziomie pańskiego dorobku naukowego wyróżnia tę książkę jest fakt, że powstała ona podstawie rozprawy doktorskiej…

W grudniu 2019 r. obroniłem na Uniwersytecie Gdańskim doktorat, którego promotorem był prof. Józef Borzyszkowski. W tym miejscu chciałem raz jeszcze podziękować mu za ogromną pomoc w prowadzonych badaniach, dopingowanie, wspieranie wiedzą i radą, często krytycznymi uwagami oraz za wytrwałe prowadzenie doktoranta aż do szczęśliwego finału – obrony i publikacji książki. Moja wdzięczność i podziękowania skierowane są również do wielu innych osób, które miały ogromny wpływ na finał prac, recenzentom rozprawy, recenzentowi wydawniczemu, przyjaciołom i znajomym historykom, którzy poświęcili swój czas i pochyli się nad maszynopisem.

Wróćmy jednak do treści książki. Pierwszą cezurę stanowi w niej rok 1920, kiedy to Pomorze znalazło się w granicach odrodzonego państwa polskiego. Mówimy o wydarzeniu, mającym – jak wynika z pańskiego opracowania – znaczenie zasadnicze dla funkcjonowania zakonów w diecezji chełmińskiej.

W przyłączonym w 1920 r. Pomorzu Nadwiślańskim, a tym samym na terenie diecezji chełmińskiej, życie zakonne zaczęło w owym czasie być organizowane od podstaw. W okresie kasat klasztorów, prowadzonych przez państwo pruskie od końca XVIII do XIX wieku, zostały zlikwidowane wszystkie męskie wspólnoty zakonne. Jako ostatni zniknął, skasowany 1875 r. przy dużym sprzeciwie ludności autochtonicznej, klasztor franciszkanów w Wejherowie. Z drugiej strony nie było tak, że ludność katolicka diecezji i Pomorza nie miała kontaktu z zakonnikami. Przyjeżdżali oni z terenów zaboru austriackiego czy rosyjskiego, a nawet z głębi Niemiec, aby prowadzić pracę duszpasterską, misyjną, społeczną; często byli to zresztą duchowni wywodzący się z tych terenów – z Kaszub, Kociewia itd., którzy nie mogli wstąpić do zakonu lub zgromadzenia na terenie diecezji. Musieli w tym celu wyjechać, często również poza granice Cesarstwa Niemieckiego. Po 1920 r. przed zakonami z odrodzonej Rzeczypospolitej otworzyła się możliwość uruchomienia placówek i budowy kościołów na Pomorzu. Wprawdzie sytuacja nie była łatwa, ale poszukiwania odpowiedniego miejsca, np. przez werbistów, pijarów i redemptorystów, rozpoczęły się już w 1920 r. Wbrew obawom, wynikającym z niemieckiej narodowości miejscowego biskupa Augustyna Rosentretera, zakonnicy mogli liczyć na jego przychylność (choć były wyjątki!). Zgadzał się on na napływ polskich duchownych, m.in. dlatego, że część niemieckich księży opuściła w tym czasie diecezję, a potrzeba była rąk do codziennej pracy dla wiernych i wśród wiernych. Podobnie do napływu zakonników odnosił się następca bp. Rosentretera, czyli bp. Stanisław Wojciech Okoniewski.

Drukarnia werbistów w Górnej Grupie w chwili otwarcia była jedną z najnowocześniejszych na Pomorzu
Fot. Archiwum Polskiej Prowincji Księży Werbistów<

Tym, co może zaskakiwać, a jest bardzo dobrze widoczne w książce, to różnorodność zgromadzeń funkcjonujących przed wojną na terenie diecezji chełmińskiej.

Oj tak. W ciągu kilkunastu do diecezji chełmińskiej przybyli pijarzy, werbiści, redemptoryści, księża misjonarze (lazaryści), pallotyni, jezuici, franciszkanie konwentualni, duchacze, michalici, jezuici, Misjonarze Świętej Rodziny i zmartwychwstańcy. Nie wszystkim zakonom udało się tutaj osiedlić. Franciszkanie reformaci nie uzyskali, pomimo starań, zgody bp. Rosentretera, a raczej jego księży kanoników, na odzyskanie swego klasztoru i kościoła w Wejherowie. Kłopoty mieli również pijarzy. W Wysokiej (dziś część gdańskiej dzielnicy Osowa) osiedlili się oni już 1921 r., jednak ambitnych planów budowy ogromnego klasztoru, kościoła oraz przede wszystkim zakładu naukowo-dydaktycznego, nie zrealizowali aż do wybuchu wojny. Zmartwychwstańcy uruchomili zaledwie dom wypoczynkowy z kaplicą publiczną (w okresie letnim) w Dębkach. Z kolei na rozwój placówek michalitów w Toruniu, duchaczy we wsi Włóki – Chełmszczonka pod Bydgoszczą czy Misjonarzy Świętej Rodziny w Wielkim Klinczu pod Kościerzyną wpływ miał moment, w którym przybyli – było to na rok albo półtorej przed wybuchem wojny. Nie zdążyli rozwinąć skrzydeł.

Żeby obraz był pełny, wspomnijmy o zgromadzeniach, które odniosły spektakularny wręcz sukces na gruncie pomorskim.

Patrząc w tych kategoriach, to zapewne najlepiej powiodło się werbistom, którzy oprócz klasztoru uruchomili juwenat (gimnazjum), niższe seminarium oraz największe na Pomorzu wydawnictwo i drukarnię; podobnie redemptoryści w Toruniu – oni także wybudowali klasztor, kaplicę i uruchomili juwenat. Z kolei jezuitom z Grudziądza udało się, jako jedynym!, odzyskać swój dawny kościół pw. św. Franciszka Ksawerego. Ich współbracia z Gdyni nie tylko wybudowali klasztor oraz kaplicę, lecz także uruchomili gimnazjum w Orłowie. Dodajmy, że swoje osiągnięcia mieli gdyńscy franciszkanie, którzy wybudowali duży klasztor z kaplicą. Oceniając to wszystko z perspektywy czasu musimy pamiętać, że różne były cele każdego z zakonów, podobnie jak rozmaite zadania stawiano przed poszczególnymi zakonnikami.

Nie będzie chyba przesadą, jeśli powiemy, że lata międzywojenne przyniosły swoisty renesans życia sakralnego na Pomorzu Nadwiślańskim?

Nie, nie będzie to przesadą. Na pewno, gdy się porówna ze stanem sprzed 1920 r., czyli okazjonalnym pojawianiem się zakonników na terenie diecezji i wstępowaniem młodzieńców z Pomorza do tego czy innego zakonu. W okresie dwudziestolecia międzywojennego na Pomorzu osiedliło się kilkanaście zgromadzeń, z tym że liczebność poszczególnych domów była bardzo zróżnicowana. Największy był dom werbistów, który od 1935 roku stał się siedzibą władz prowincji. Liczył on bez mała 80 członków zgromadzenia. Drugi co do wielkości okazał się dom redemptorystów w Toruniu, gdzie w połowie lat 30. było ok. 40 zakonników. Następnie wspomnieć należy o jezuitach – w dwóch domach znajdowało się łącznie kilkunastu księży i braci zakonnych. Podobnie było z pallotynami w Chełmnie. Inne domy albo były zamieszkane czasowo (pijarzy i zmartwychwstańcy), albo liczyły kilku albo nawet tylko jednego zakonnika (michalici, duchacze, salezjanie, Misjonarze Świętej Rodziny, księża misjonarze). Nadal jednak pod względem liczby domów i samych zakonników diecezja chełmińska była na 13 miejscu wśród 21 diecezji istniejących w II RP.

Z lektury można wysunąć wniosek, że tak jak kasata miała wpływ na proces germanizacji, tak pojawienie się zakonów odegrało pewną rolę w polonizacji Pomorza po okresie zaboru.

Jak już wspomniałem, przybywający do diecezji zakonnicy po części wypełniali lukę jaką pozostawiali po sobie opuszczający Polskę księża narodowości niemieckiej. Nie zajmowali jednak ich miejsca. Żadna z kaplic publicznych zakonników nie została podniesiona do rangi parafii, a żaden zakonnik nie został proboszczem. Werbiści próbowali ze wsparciem okolicznej ludności, jednak bp Okoniewski bardzo szybko utemperował ich ambicje. Wszyscy zakonnicy spełniali głównie rolę pomocniczą wobec duchowieństwa diecezjalnego – świeckiego. Prowadzili pracę duszpasterską i misyjną, ale wbrew temu, co mogłoby się wydawać nie dla wszystkich zakonów był to priorytet. Wkład zakonów w rozwój diecezji, a tym samym i polskiego Pomorza, polegał na zaangażowaniu w działalność oświatową. Jezuici, pallotyni, redemptoryści oraz werbiści uruchomili i prowadzili z powodzeniem swoje gimnazja (juwenaty). Zakładali oni, rzecz jasna, że część podopiecznych wstąpi do zakonu, choć nie był to obowiązek. Większość uczniów po ukończeniu tych nowo wybudowanych, nowocześnie wyposażonych i urządzonych szkół szła swoją drogą. Poza tym niektórzy zakonnicy, np. redemptoryści o. Szołdrski czy o. Frąś, poświęcali swój czas na badania naukowe. Pierwszy z nich był m.in. autorem kilkudziesięciu tekstów dotyczących historii pomorskiego Kościoła, drugi znanym historykiem wojskowości, którego „Obrona Jasnej Góry” doczekała się kilkunastu wydań, z których ostatnie było w roku 2019. Część zakonników angażowana w działalności społeczną, charytatywną, a nawet w nauczanie… księży diecezji chełmińskiej. Może i zakonników w diecezji nie było wielu, ale na pewno byli zauważalni, a w drugiej połowie lat trzydziestych stali zauważalną, integralną częścią przestrzeni sakralnej Pomorza. O ich wtopieniu się w miejscową społeczność dużo mówi fakt, że niemal wszyscy pomorscy jezuici należeli do Polskiego Związku Zachodniego, co stało się najpewniej – dowodów na to wprost nie znalazłem – powodem zamordowania większości z nich w czasie krwawej jesieni 1939 r.

To, co pan powiedział naprowadza nas na pytanie o tło społeczne, w którym funkcjonowały zakony. Lata międzywojenne to przecież czas masowych migracji, rozwoju techniki i środków przekazu, konfliktów ideologicznych i narodowościowych…

Zakonnicy, co warto podkreślić, byli aktywnymi uczestnikami życia społeczno-politycznego. Dotyczyło to chociażby korzystania ze środków masowego przekazu czy angażowania się w ogromne przedsięwzięcia II RP. Wystarczy wspomnieć werbistów z Górnej Grupy, którzy posiadali ogromną, najnowocześniejszą na Pomorzu drukarnię. Również inne zakony kolportowały swoje czasopisma, gazety (chociażby franciszkanie ze swoim „Małym Dziennikiem”). Drukowano książki i inne wydawnictwa dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Warto też przypomnieć i uwypuklić rolę jezuitów i franciszkanów w Gdyni, mieście całkowicie nowym, budowanym od podstaw. Nie bez powodu oba zakony zdecydowały się na osiedlenie się i rozpoczęcie dużych inwestycji akurat na tym terenie. Liczyli, że wraz z rozwojem miasta i napływem ludzi, którzy w poszukiwaniu pracy i lepszego życia będą tu przybywali z innych stron kraju, nastąpi też rozwój ich placówek. Z drugiej strony nie wszystko szło tak gładko i pięknie, jak się spodziewali. W Gdyni bardzo wpływowe były przecież siły lewicowe, antyklerykalne. Ich działalność skutkowała np. trudnościami z kolportowaniem franciszkańskiego „Małego Dziennika”.

Ojciec Emanuel Trzemeski w czasie prowadzenia rekolekcji zamkniętych w Kościerzynie, 13 sierpnia 1938 r.
Fot. Archiwum Warszawskiej Prowincji Redemptorystów w Tuchowie

Warto zatem wspomnieć o pewnym wewnętrznym kontekście politycznym, w jakim funkcjonował kler w latach międzywojennych.

Polityka faktycznie odgrywała dużą rolę w życiu Kościoła, także na Pomorzu. Większość miejscowego duchowieństwa, jak i wiernych, sympatyzowała, a nawet należała do Narodowej Demokracji, endecji. Biskup Okoniewski przeciwnie – był zwolennikiem obozu sanacji i Józefa Piłsudskiego. Z tego zresztą powodu nazywany był „sanatorem”. Nie tylko on oczywiście stał po tej stronie barykady, ale podobnych mu było niewielu. W niektórych dekanatach doszło nawet do tego, że duchowieństwo bardzo ozięble przyjmowało administratora diecezji i z tego powodu wysyłano tam był bp. Konstantyn Dominik. Co ciekawe, bp. Okoniewski bardzo chętnie zgadzał się na przybycie i osiedlenie kolejnych zakonów; nie interesowały go sympatie polityczne zakonników, którzy wiedzieli, że wszystko co mają w diecezji zawdzięczają… jej biskupowi. Sami zakonnicy – podobnie jak reszta społeczeństwa polskiego – byli podzieleni politycznie. Kiedy jednak nadszedł rok 1939, te podziały straciły jakiekolwiek znaczenie. Nazistowskie, niemieckie władze przeprowadziły czystkę wśród pomorskiego duchowieństwa – zginęła ponad połowa, w tym wielu zakonników. Wyznacznikiem ich „winy” było zaangażowanie w sprawy polskie na „niemieckim” Pomorzu. To, czy ktoś był sanacyjny, endecki czy lewicowy, nie odgrywało żadnej roli.

Czy możemy spodziewać się kolejnego opracowania na temat zakonów męskich albo podejmującego zbliżoną tematykę?

Tak, przy czym moje projekty badawcze nie dotyczą wyłącznie zakonów. W opracowaniu w wydawnictwie jest monografia Misjonarzy Świętej Rodziny w Wielkim Klinczu koło Kościerzyny; dzieje domu i zakonników od 1937 r. niemalże do dnia dzisiejszego z uwzględnieniem historii wsi i jej mieszkańców. Poza tym rozpocząłem pracę nad biografią dr. Michała Szucy, młodokaszuby i bankowca w Wolnym Mieście Gdańsku, przyjaciela Jana Karnowskiego, Teofila Zegarskiego i ks. Bolesława Piechowskiego. Zajęcia mi więc nie brakuje.

Rozmawiał Marek Adamkowicz

Dodaj komentarz

left_banner1

left_banner2

Promocje

244x316reklama kaszubska ksiazka mala_2.png

https://kaszubskaksiazka.pl/szukaj?ticats=0&s=bycio